Obudzilismy się o 5 i gdy zaczelismy sie pomalu zbierac zaczal padac deszcze który po chwili przerodził się w ulewe. Nie minelo pare minut gdy pole w którym mielismy robity namiot zmienilo sie w bagno. Jeżeli nie chcielismy utknac na tym zadupie na dluzej musielismy szybko w mega blocie i ulewie poskladac namiot i nasze manele co nie nalezalo ani do latwych ani przyjemnych. Udało nam sie jako tako i o 6 przyjechał nasz obiecany transport. W Vaxjo wysiedlismy na stacji benzynowej gdzie rozlozlismy nasz namiot pod dachem zeby troche przesechl ;p Obok stacji byl przystanek autobusowy z daszkiem wiec stwierdzilismy ze tam posiedzimy probujac lapac stopa. Ruch tam byl naprawde mizerny wiec mokrzy, zli i glodni na przystanku autobuoswym zaczelismy gotowac :) Butla z gazem, i garnek z wodą na zupke chinska to dosc niecodzienny widok na przystanku autobusowym :P Jak sie pozniej okazalo na nasze szczescie przystanek byl nieczynny i autobusy tam nie zajezdzaly :) Po całym dniu bezowocnego łapania stopa postanowilismy rozejrzec sie po okolicy i okazalo sie że jakies 200 metrów dalej za zakretem jest duuuza, główna droga :) Przenieslismy sie tam gdzie po krótkim czasie zatrzymał się samochód-przyczepa, taki z łozkami, umywalką, kibelkiem itd. Po takim dniu byl to szczyt luksusu :) Rodzinka która nas zabrało jechala mniej wiecej w kierunku ktory nam odpowiadal, na jakis festiwal nad jeziorem.